piątek, 28 czerwca 2019

"Gra, w której żyjemy" Piotr Kelar

"Gra, w której żyjemy" trafiła do mnie przez instagramowy booktour organizowany przez Książkowe Wino. Tomik liczy zaledwie około 100 stron, więc jest do połknięcia w dwie godziny.

Spodziewałam się powieści science-fiction, tymczasem trafiłam na pseudonaukowe rozważania, przywodzące na myśl film "Matrix".
Autor sugeruje, iż znana nam rzeczywistość może być jedynie matrycą gry komputerowej a my - awatarami graczy. Powołując się na pojedyncze fakty naukowe, istniejące głównie w teorii fizyki kwantowej, Piotr Kelar twierdzi jakoby nasz świat był jedynie cieniem na ścianie platonowskiej jaskini.
Pisarz zachęca czytelnika do poszukiwania w najbliższym otoczeniu dowodów na potwierdzenie wysuniętej tezy. Przytoczone przykłady jednak nie przekonały mnie do prawdziwości tej historii.
Niemniej książka może stanowić ciekawy punkt wyjścia dla powieści lub filmu science-fiction.

Biorąc pod uwagę szybkość rozwoju technologii komputerowych, istnieje możliwość, iż za kilka -naście, - dziesiąt lat gry rozszerzonej rzeczywistości będą niemożliwe do odróżnienia od realnych przeżyć. Opowiadał o tym jeden z ostatnich odcinków serialu "Czarne lustro".

"Gra..." to ciekawa pozycja, którą przeczytałam jednak z przymrużeniem oka. Akapity poświęcone pozytywnemu myśleniu przypomniały mi new age'owski szał panujący parę lat temu na punkcie "Sekretu" Rhondy Byrne. Wstyd przyznać, lecz sama na jakiś czas uległam tej filozofii. Jakież by to było wygodne: wymarzyć sobie własny świat nie ruszając się z fotela...

Autor zachęcił mnie do sięgnięcia po inne opracowania dotyczące zagadnień fizyki kwantowej, między innymi Stephena Hawkinga. Z chęcią dowiem się więcej na ten temat, choć nie czuję się ani trochę wytworem umysłu gracza. Z pewnością utwierdza mnie w przekonaniu o istnieniu w rzeczywistym świecie fakt, że po przewróceniu się na chodnik starte kolano puchnie i boli jak najprawdziwiej. Pizza też smakuje bardzo realistycznie.

Może wieczorem pogram w Simsy.




wtorek, 25 czerwca 2019

"Teatr pod białym latawcem" Ilona Gołębiewska


W międzyczasie wpadła mi w ręce książka Ilony Gołębiewskiej. To moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki, lecz z pewnością nie ostatnie.
Tytułowy teatr pod białym latawcem to miejsce schronienia dla dzieci i młodzieży pokrzywdzonej przez los. To miejsce, w którym osoby niepełnosprawne mogą realizować swoje pasje, rozwijać kreatywność i spełniać marzenia.
Główna bohaterka, Zuza Widawska, niegdyś nieustępliwa dziennikarka, zalicza wpadkę stulecia i wypada z obiegu. Z wilczym biletem od dawnego pracodawcy dziewczyna ma trudności ze znalezieniem pracy. Wreszcie zatrudnia się w pisemku kobiecym, gdzie produkuje porady dla kur domowych. Jak łatwo się domyślić nie jest to jej wymarzona praca. W dodatku traci chłopaka i majątek. Zmuszona sprzedać piękny apartament ląduje w zapyziałej klitce, w otoczeniu ekscentrycznych sąsiadów.
Przez przypadek rozpoznaje w starszej kobiecie mieszkającej piętro wyżej byłą diwę teatralną. Dzięki temu spotkaniu Zuzka wpada na pomysł wywiadu dla "Kobiety takiej jak ty". Przez Elenę Nilsen dziennikarka poznaje również jej podopiecznych - ubogie dzieci, dla których była aktorka prowadzi nieodpłatnie warsztaty teatralne oraz piecze pyszne ciasteczka.
Po nitce do kłębka Widawska trafia do podupadającego teatru na Woli, w którym ma odbyć się Festiwal Magicznych Nut, organizowany przez Fundację Złotych Serc.
Teatr to miejsce, w którym łączą się losy wszystkich bohaterów dramatu: jego dyrektora i aktorów, podopiecznych fundacji, Zuzy, Eleny oraz biznesmena Jakuba Bilewicza.
Bohaterowie powieści muszą poradzić sobie z osobistymi dramatami i podjąć trudne decyzje. Nie mogę zdradzić zakończenia tej historii, nie chcąc psuć wam niespodzianki.
Tematyka poruszona przez Ilonę Gołębiewską jest mi szczególnie bliska, ponieważ od paru lat wraz z grupą wspaniałych kobiet angażuję się w działalność charytatywną na Kiermaszu Dobrej Książki - wspierającym chore dzieci na Facebook'u. Zapraszam na naszą stronę i gorąco zachęcam do przeczytania książki.

wtorek, 4 czerwca 2019

"Miłość na walizkach" Małgorzata Kalicińska

Małgorzata Kalicińska stworzyła piękną bajkę o życiu, które daje drugą szansę.
Marianna jest kobietą w średnim wieku, która pozornie ma już wszystko za sobą: straciła pracę, rozwiodła się z mężem a jej syn mieszka za granicą. Teoretycznie już nic ciekawego nie powinno jej się przytrafić u schyłku życia. Tymczasem, czystym przypadkiem, poznaje na ulicy mężczyznę, w którym odnajduje początkowo przyjaciela, bratnią duszę, a z czasem... miłość.
Wspólnie zwiedzają świat, dzięki jego pracy nie mają problemów finansowych. Bajka.
Kto nie chciałby tak żyć? Niewielu jest to dane.
Autorka bardzo plastycznie opisuje zagraniczne wojaże, ich klimat, zapach i smak. Przywołuje młodzieńcze marzenia o podróżach, które zwykle weryfikuje czas.
Powieść opisana jest gawędziarskim językiem, dużo tu kolokwializmów, dzięki czemu czytając czujemy się jak gdybyśmy słuchali opowieści przyjaciółki.
"Miłość na walizkach" to kontynuacja losów sympatycznej Marianny, którą poznajemy we wcześniejszych tomach: "Lilka" i "Trzymaj się, Mańka!".
"Lilka" to jedna z najsmutniejszych książek, jakie w życiu przeczytałam. Opowieść Mańki jest za to optymistyczna, lecz trochę nudnawa, jak to starość. Mimo wszystko przeczytałam z zaciekawieniem historię dojrzałego romansu, bo tego jest w literaturze polskiej niewiele. To także gawęda o spełnianiu pragnień:

”Trzeba mieć marzenia, bo to one nadają życiu sens. Bo jak się ma marzenie, pojawia się projekt, to się kreśli plan i stąd już krok do realizacji”