Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy po otwarciu książki były przerażająco małe literki stłoczone w ciasnych rzędach. Z tego, i tylko tego, względu z początku ciężko się ją czytało.
Już prolog zrobił na mnie piorunujące wrażenie. W następnej kolejności poznałam główną bohaterkę, Laureen. Kobieta wiodła z początku spokojne, uporządkowane życie, w które nagle wkroczył chaos. Lori została wybrana do wypełnienia ważnej misji, lecz przez to straciła wszystko... stała się przypadkową ofiarą wrednego losu, po którego ciosach ciężko jej się podnieść. Strata Laureen była wstrząsająca. Ta powieść to zdecydowanie nie bajka. Nie brak tu scen przemocy i brutalnego seksu. Historia pokazana jest w kilku punktów widzenia, narracja wielowątkowa.
Walki Zaprzysiężonych z Potępionymi przywodziły mi na myśl serial "Shadowhunters", na podstawie serii książkowej "Dary Anioła", autorstwa Cassandry Clare. Irytowali mnie nieco Zaprzysiężeni, którzy wymagali od ludzi wielkiego poświęcenia, sami nie zdradzając zbyt wiele. Laureen, Jack czy Edward zostali wciągnięci w rozgrywkę, której stawki nie znali i od razu rzuceni na głęboką wodę, traktowani jednocześnie przez swoich "opiekunów" z lekką pogardą.
Historia jest spójna i sensowna, bohaterowie z charakterem. Alicja Wlazło to kolejna polska autorka fantasy, której kreację czytałam z przyjemnością. Trochę szkoda, że akcja nie rozgrywa się na naszym podwórku, choć jeden z bohaterów otrzymał niespodziewanie słowiańsko brzmiące imię. Ciekawa jestem dalszych losów Lori i Sigarra. Jestem pewna, że zburzą obowiązujący od wieków porządek i zaprowadzą własne prawa. Będzie się działo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz