Tytuł: "To coś w śniegu"
Autor: Sean Adams
Wydawnictwo: Harper Collins Polska
Ilość stron: 256
Data wydania: 24-01-2024
Moja ocena: 6/10
Jesteś szefem zespołu
zatrudnionego w Instytucie Północnym. Podlegają ci dwie osoby: Gibbs i Cline. W
budynku znajduje się także naukowiec Gilroy, prowadzący badania nad istotą
zimna. Zimno jest tam cały czas, bo termostat został przykręcony. Ziąb i pustka
za oknami, chłód i nuda wewnątrz. W trójkę wykonujecie powierzone wam przez Kay
zadania. Raz w tygodniu otwierasz kopertę i sprawdzasz w jaki sposób będziecie
tym razem zabijać czas. Sprawdzać stabilność krzeseł, gładkość blatów stołów
czy działanie żaluzji?
Siedzisz w Instytucie tak długo,
że tracisz poczucie czasu i nie wiesz kiedy przypadają święta a kiedy twoje
urodziny. Nigdy nie zmienia się pogoda, nie widać słońca.
Nagle na bezkresnej połaci śniegu
pojawia się ta rzecz. Ciemny punkt. Wszyscy spekulujecie co to może być,
próbujecie ją opisać możliwie dokładnie. Problem polega na tym, że nie wolno
wam wychodzić na zewnątrz.
Obserwujecie "intruza"
z zaniepokojeniem, nie wiedząc, że prawdziwy nieproszony gość jest wewnątrz
budynku.
Spodziewałam się po tej książce
więcej emocji, tymczasem mogłaby być przepisywana jako środek nasenny. Dominują
w niej rozważania głównego bohatera, Harta, na temat rzeczy w śniegu oraz jego
własnej roli w zespole. Opowiada o fabule czytanej serii książek, którą zabrał
z sobą dla zabicia czasu. Pomimo niewielkiej objętości powieści jej
przeczytanie zajęło mi sporo czasu. Nie otrzymałam zapowiadanego w opisie
humoru. Miałam wrażenie, że postaci popadają pomału w obłęd, tak absurdalne
były ich rozmowy. Żyli w ekstremalnych warunkach, bez żadnych wygód, bez
kontaktu ze światem zewnętrznym. Raz w tygodniu mogli odebrać zapasy i
przekazać list do Kay - przedstawicielki firmy, która ich zatrudniła. Raz na
pół roku odwiedzał ich lekarz, by ocenić ich stan zdrowia psychicznego i fizycznego,
lecz pani doktor sama wydawała się szalona. Pracodawca grupy Harta nie wykupił
pakietu premium a w standardzie nie zaoferowano im nawet niezbędnego minimum.
Brak dokładności badań podważał całkowicie ich sens.
Ta książka to studium absurdu.
Porównywana jest do stylu Monty Pythona, więc może spodoba się jego fanom. Na
mnie nie zrobiła wielkiego wrażenia.
Jedynym istotnym punktem był
przylot Kay, która wyjaśniła wiele spraw, ale to dopiero pod sam koniec.
Tekst i zdjęcie: Anna Dyczko, Międzyczas
https://linktr.ee/annadyczko_mczas
https://www.facebook.com/M-czas-103770337714212
https://www.instagram.com/annadyczko_mczas
https://www.wattpad.com/user/AnnaDyczko
https://www.tiktok.com/@anna_dyczko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz