czwartek, 17 października 2024

Wywiad z Urszulą Gajdowską

 



- Pani książki z cyklu "Córki botanika" poruszają tematykę XIX-wiecznych kobiet, które dzięki swojej wiedzy o ziołach i roślinach wpływają na swoje otoczenie. Skąd wzięła się inspiracja do stworzenia postaci bliźniaczek, Hortensji i Hiacynty? Czy jakieś cechy ich charakterów są oparte na realnych osobach, czy to całkowicie fikcyjne bohaterki?

- Bohaterki są całkowicie fikcyjne, pojawiły się epizodycznie w cyklu „W dolinie Narwi” jako młode dziewczęta. Nie mam siostry, a trzech braci, ale wychowywałam się z najmłodszą siostrą mojego taty. Chodziłyśmy do jednej klasy, mieszkałyśmy w jednym domu, nosiłyśmy to samo nazwisko, siedziałyśmy w jednej ławce i często nas mylono. Dość łatwo było mi więc stworzyć te bohaterki i nadać im przeciwstawne cechy charakteru.

 

 

- Relacja między siostrami wydaje się bardzo silna, mimo ich różnych charakterów. Jakie były Pani główne założenia przy budowaniu tych postaci?

- Siostry miały się pozornie bardzo różnić, ale uzupełniać się wzajemnie i wspierać. Nadałam im kontrastujące ze sobą osobowości. Wraz z rozwijam fabuły odkrywamy jednak, że podział cech nie jest do końca naturalny, a ma swoje podłoże w wydarzeniach z ich dzieciństwa.

 


- Czy w trakcie pisania serii miała Pani konkretny zamysł dotyczący tego, jak bohaterki mają się zmieniać i rozwijać, czy ich ewolucja przyszła naturalnie w trakcie tworzenia fabuły?

- Zawsze mam jakieś założenia co do ewolucji bohaterów, ale w trakcie pisania to się często zmienia. Warunkują ją relacje z innymi postaciami i pomysły na kolejne wydarzenia. Często żeby wydobyć/pokazać jakąś cechę, wystawiam bohaterów na próby. Nie zawsze przechodzą je tak, jak to sobie zaplanuję. 

 


- Zioła i rośliny odgrywają ważną rolę w cyklu "Córki botanika". Jak dużo czasu poświęciła Pani na badania nad właściwościami roślin, aby tak realistycznie oddać ich rolę w fabule?

- Moja babcia zajmuje się ziołami, do tej pory też kadzi, zmywa popiołem, itd. Wielokrotnie od dziecka uczestniczyłam w różnych rytuałach, leczono mnie ziołami i nauczyłam się doceniać moc natury. Wiedza na temat roślin nie jest czymś nadzwyczajnym na podlaskiej wsi, z której się wywodzę. Musiałam jedynie doczytać i zmienić nazewnictwo, bo wiele roślin znałam pod innymi nazwami.

 

 

- Czy może Pani powiedzieć, które z ziół lub roślin opisanych w książkach były Pani zdaniem najbardziej fascynujące lub miały największe znaczenie symboliczne dla opowieści?

- Szczerze powiedziawszy nie pamiętam już, bo po Córkach botanika napisałam jeszcze kilka innych książek. Niestety nie mam jeszcze tego komfortu, by teksty trafiały do druku niedługo po ich napisaniu.

 


- Czy osobiście interesuje się Pani botaniką? Jakie rośliny mają dla Pani szczególne znaczenie?

- Owszem. Sama korzystam z ziół. Kiedy się je choć trochę zna, to wszędzie można dostrzec coś, co leczy. Mam tak na spacerach lub wyjazdach. Często wracam z bukietem ziół, które wykorzystuję od razu lub suszę. Ostatnio bardzo doceniam czerwoną koniczynę i wrotycz.

 


- Co zainspirowało Panią do osadzenia opowieści w realiach XIX wieku? Jakie badania musiała Pani przeprowadzić, aby wiernie oddać realia epoki?

- Fascynuje mnie wszystko, co jest związane z XIX wiekiem. To wiek styku starego świata z nowym. Od powieści w nim umieszczonych rozpoczęła się moja przygoda z literaturą dla dorosłych. Uwielbiam klasykę i czasami odnoszę wrażenie, że nie pasuję do naszych czasów. Ponieważ powieści obyczajowo-historyczne piszę już od ponad dziesięciu lat, to pochłonęłam przez ten czas całą masę informacji z książek, gazet, listów, pamiętników. Odwiedzałam biblioteki, muzea, ale też korzystałam z Internetu, gdzie można znaleźć oryginalne teksty, zdjęcia, obrazy.  

 


- Dlaczego postanowiła Pani uczynić botanikę i ziołolecznictwo centralnym elementem fabuły?

- Już pisząc „W dolinie Narwi”, rozpoczęłam wątek związku Rozalii i Juliana. Pierwotnie miał być trzecim tomem tamtej serii, ale ostatecznie inni bohaterowie zajęli ich miejsce. Rozalia i Julian musieli sobie poczekać. Stwierdziłam, że pozostałe córki barona Wigury, zapalonego naukowca, botanika również powinny dostać swoje osobne historie. Początkowo miały to być trzy tomy, ale ten o bliźniaczkach bardzo się rozrósł i ostatecznie powstały dwie dylogie. Ziołolecznictwo pasjonuje mnie od dzieciństwa, więc grzechem było tego nie wykorzystać.

 


- Czy ma Pani ulubione źródła literackie lub historyczne, z których czerpie inspirację? Może coś szczególnego wpłynęło na Panią podczas tworzenia tej serii?

- Nie mam ulubionych źródeł. Z kolejnymi książkami poszukiwanie i sprowadzanie ciekawostek historycznych lub upewnianie się, czy jakiś przedmiot, zachowanie, wydarzenie pasuje do realiów epoki, zajmuje coraz mniej czasu, ale nadal podpieram się źródłami. 

 


- Czy planuje Pani kontynuować tematykę botaniczną w kolejnych książkach?

- Trudno mi powiedzieć. Już napisałam powieść, gdzie pojawia się szeptucha, w serii, którą rozpoczęłam tematyka ziół też odegra pewną rolę. Właściwie w każdej z moich powieści pojawiają się leki ziołowe, trucizny, itd. Czy rośliny odegrają gdzieś główną rolę? Zobaczymy. 

 


- Czy Hiacynta i Hortensja pojawią się jeszcze w Pani przyszłych powieściach, czy ich historia została już w pełni opowiedziana?

- Bliźniaczki pojawiają się epizodycznie w Zielarkach: Jaśminie i Rozalii. Ich historie są skończone, ale nie wykluczam, że odwiedzę je i sprawdzę, co u nich słychać po latach. Lubię w kolejnych powieściach wracać do starych bohaterów. Może wymyślę jakąś misję, w której udział wezmą wszystkie siostry…

 


- Którzy spośród bohaterów i bohaterek tej serii to pani ulubieńcy?

- Stary służący Józef z dworu Modlińskich, bo bardzo lubię takich zrzędliwych, wyrazistych bohaterów i Connor MacKenzie, czyli postać nieoczywista, niby przystojny łotr z poczuciem humoru, ale z zasadami i empatią.

 


- W posłowiu do książek wspominała pani, że inspiracja płynęła także ze strony dzieci. Przyznam, że ich pomysły sprawdziły się doskonale. Skąd taki pomysł?

- Dość często pytałam dzieci o imiona dla bohaterów. Któregoś razu rzuciłam hasło, by podały mi kilka pomysłów. Ich wyobraźnia jest jeszcze „nieskażona” i nie analizują, czy coś pasuje, czy nie. Od słowa do słowa zrodził się plan, by wykorzystać je w całej serii. W sumie 12 pomysłów, po 3 na książkę. Nie było to łatwe zadanie, ale dzięki niemu musiałam zafundować bohaterom ciekawe przygody, a te popychały akcję często w nieprzewidywalnym kierunku. 


- Dziękuję za wywiad.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz