Zapraszam na wywiad z Aleksandrą Filą-Jankowską, autorką cyklu "Frekwencja 350"
1.
Motyw iluzji
rzeczywistości jest obecny w wielu dziełach science fiction, ale w Frekwencji
350 przybiera wyjątkową formę. Co było Pani punktem wyjścia do jego stworzenia?
Iluzja w książce pokazana jest na kilku
poziomach. Zacznijmy od tego, z którym zgodziłaby się nauka. Inspiracją była
koncepcja współczesnej fizyki cząstek elementarnych, w której świat jawi się
jako system pól energetycznych. Materia nie jest zrobiona z „czegoś stałego”,
tylko z energii utrzymywanej w określonej formie przez pola - jest układem
trwałych wzbudzeń pól kwantowych. Jeśli więc wszystko, co istnieje, jest
wzbudzeniem odpowiedniego pola, to także nasze zmysły i myśli są jego częścią.
W takim ujęciu „iluzja” przestaje być błędem poznania, a staje się naturalnym
sposobem istnienia materii i świadomości. To, co wydaje się „rzeczywiste”, jest
jedynie lokalnym stanem energetycznym, który nasz umysł interpretuje jako
świat. Ta idea pozwoliła mi stworzyć fabularny most między fizyką kwantową,
filozofią a duchowością.
W książce rozszerzam ten wniosek o
koncepcję - znaną raczej z ezoteryki - w której świadomość ma zwrotny wpływ na
doświadczaną rzeczywistość. Oznacza to, że mamy możliwość kształtowania owych
drgań pól energetycznych (mających określoną częstotliwość, zwaną tu wibracją
lub frekwencją). Dzieje się to choćby poprzez nasze przekonania - psycholog
powiedziałby o schematach poznawczych - oraz ich zmianę.
Zmiana brzmi zachęcająco, ale nie jest prosta, gdyż wymaga modyfikacji zapisów
traumy. Tu wkracza kolejny poziom iluzji, tym razem psychologiczny. Jasne jest,
że człowiek postrzega świat przez pryzmat tego, w co wierzy. Dlatego „przybysze
z kosmosu” przestrzegają ludzi przed utykaniem we własnych wizjach
rzeczywistości (młodzież nazwałaby to utykaniem we własnych filmach czy
bajkach). Nauka bada „wierzch” tej iluzji pod postacią samospełniającej się
przepowiedni.
We Frekwencji występuje też tzw. iluzja trzeciej gęstości, ale tej z oszczędności miejsca tu nie opiszę - zrobiłam to w książce. Punktem wyjścia przy tym opisie były koncepcje duchowe.
2.
W serii miłość ma wymiar
zarówno emocjonalny, jak i niemal fizyczny, a nawet uzdrawiający. Jak narodził
się pomysł połączenia uczuć z procesem leczenia?
Poprzez pośrednictwo energii - wspomnianych wcześniej wibracji, czyli częstotliwości drgań pól energetycznych. W tym modelu emocja (uczucie) jest także formą energii: drga w specyficzny sposób i niesie określone wibracje. Ludzie nie doświadczają uczuć biernie - one przenikają ich jak fala w polu, mogą więc się do niej dostroić lepiej lub gorzej (tak jak instrument dostraja się do częstotliwości drgań pola).
Miłość postrzegam jako falę szczególną - o częstotliwości wysokiej i harmonijnej. Jeśli ktoś znajduje się pod wpływem frekwencji miłości, może poprzez dostrojenie się do niej podnieść własną frekwencję - stąd efekt leczący.
„Wysoka wibracja” nie jest tu pojęciem mistycznym, lecz miarą harmonii procesów życiowych. W duchowym ujęciu mówi się: „człowiek wibruje wyżej, gdy jest w miłości, harmonii, zdrowiu”. Wysoka wibracja oznacza porządek, niska – rozpad. Starałam się zorganizować spotkanie fizyki z duchowością.
3.
Czy koncepcja
„frekwencji” w Pani książkach ma swoje źródło w realnych teoriach lub
badaniach, czy jest w pełni literackim wynalazkiem?
W Rysach na tęczy główna bohaterka tak
streszcza filozofię uldryjską:
- Wszystko jest energią. Cząstki, fale, myśli - to tylko różne stany wzbudzenia
pól, które tworzą wszechświat… Każda forma to stan energetyczny o unikalnej
częstotliwości drgań… Oni potrafią to mierzyć.
To nie jest pseudonauka, lecz nawiązanie do współczesnej fizyki cząstek elementarnych i modelu standardowego. Pierwsze i drugie zdanie są zgodne z modelem kwantowych pól. „Myśli” w tym zestawieniu nie są pojęciem fizycznym, ale można uznać, że chodzi o energię bioelektryczną w mózgu - wtedy to sformułowanie ma sens metaforyczny, ale nie pseudonaukowy. Podobnie z trzecim zdaniem: każdy stan kwantowy rzeczywiście ma określoną energię, a więc - z punktu widzenia fizyki falowej - można przypisać mu częstotliwość. Te częstotliwości to właśnie frekwencje czy wibracje z mojej książki.
Nie można dziś naukowo powiedzieć: „nasze emocje i biologia to efekt drgań pól kwantowych”, ale można już całkiem poważnie zapytać: „czy kwantowe drgania i stany koherencji mogą wpływać na procesy biologiczne, a przez to na emocje i świadomość?”. Frekwencja 350 stawia właśnie to pytanie: co, jeśli te poziomy jednak się przenikają?
4.
W Pani uniwersum
spotykamy wiele ras i frakcji kosmicznych, z odmiennymi planami wobec Ziemi.
Jak wyglądał proces tworzenia tych zależności i politycznych układów?
5. Czy relacje między gatunkami w serii można traktować jako metaforę relacji międzykulturowych na naszej planecie?
Tak, choć
relacje „międzyrasowe” z książki stanowią dla czytelników na pewno większe
wyzwanie niż te z naszej planety - są jakby ekstrapolacją ziemskich relacji
międzykulturowych. Pozostawiają otwarte pytanie: gdzie przebiega granica
bliskiego kontaktu między bardzo odmiennymi kulturami, powstałymi na innych
planetach? I co w takim kontakcie jest jeszcze dopuszczalne, akceptowalne, a co
większość z nas uznałaby już za perwersję.
6. W książce pojawia się wątek przebudzenia z iluzji. Jak Pani wyobraża sobie proces „obudzenia się” w świecie rzeczywistym — czy jest to przede wszystkim kwestia świadomości, czy także działania?
Oczywiście i świadomości,
i działania - bo jedno napędza drugie. Nie chcę tu nawiązywać bezpośrednio do
koncepcji oświecenia duchowego, postrzeganego w bardzo różny - choć pozornie
spójny - sposób przez rozmaite szkoły duchowe. I nie czuję się w tej kwestii
specjalistką.
Mogę jednak wytłumaczyć to z perspektywy mojej własnej koncepcji, opartej na
podnoszeniu wibracji, które dokonuje się (między innymi) poprzez
przekształcanie nieharmonijnych zapisów w nas. Celowo unikam tu określenia
„zapisy pamięciowe” - chodzi o wzorce traumy, deficytu, schematy, które
kształtują nasze emocje i postrzeganie. Współczesna psychologia nazwałaby je
schematami poznawczymi; ja upierałabym się przy nazwie „wzorce
poznawczo-emocjonalne”, ponieważ emocje odgrywają w nich fundamentalną rolę.
Rozumiem je bardzo szeroko, wręcz jako pakiety energetyczne mające potencjał
kreowania spójnego z nimi doświadczenia - czyli odgrywania podobnej sztuki w
kolejnym teatrze. Nie podeprę tego badaniami naukowymi, jedynie własnym
doświadczeniem, ale obstaję przy tym, że pełna integracja takich schematów
(czyli w języku książki: pozbywanie się chorych zapisów) wymaga rozmontowania
ich na poziomie energetycznym.
Wiąże się to często z silnymi reakcjami psychicznymi i fizycznymi - stąd te
nietypowe stany u bohaterów, które mogą zaskakiwać lub wręcz zniechęcać
czytelnika.
Obudzenie oznacza dla mnie osiągnięcie takiego poziomu własnych frekwencji, że
zmienia się nie tylko postrzeganie, ale i realne doświadczanie świata. To
moment, w którym wychodzimy z cyklu cierpienia.
Ten proces jest continuum, a nie jednorazowym przeskokiem. Z czasem
doświadczamy coraz mniej bólu, za to coraz bardziej czujemy się integralną
częścią całości istnienia - które ma kochające źródło. Stąd tytułowa „wibracja
miłości”.
W książce jest też mowa o możliwości większego, wspólnego skoku świadomości - obejmującego całą ludzkość. Nie wykluczam takiego scenariusza, choć bohaterowie
już wiedzą, jak ogromne jest to wyzwanie (i pewnie mnie za nie przeklinają).
7. Trzeci tom serii wplata wątki osobiste w wydarzenia o kosmicznej skali. Jak utrzymuje Pani równowagę między intymną narracją a rozbudowanym tłem science fiction?
To akurat przychodzi mi znacznie łatwiej niż choćby autopromocja w mediach
społecznościowych :) Świat kosmosu był mi bliski od dzieciństwa. Nigdy nie
mieściło mi się w głowie, że moglibyśmy być jedyną planetą z rozwiniętym życiem - tu zgadzam się z profesorem Draganem, że byłoby to nieprawdopodobne
marnotrawstwo przestrzeni.
A świat ludzkich uczuć… cóż, ta intymna narracja przychodzi mi naturalnie, bo
emocje moich bohaterów w dużej mierze sama przetrenowałam — niektóre wręcz
prowadziły mnie na jakimś etapie życia. Procesy uzdrawiania, przez które oni
przechodzą (a które mogą się wydawać niektórym czytelnikom wydumane lub
przesadzone), są autentyczne. Taki urok ma praca z podwyższoną frekwencją - albo nazwijmy rzecz wprost - z wibracją miłości.
8. Czy tworząc postaci obcych ras, inspirowała się Pani jakimiś konkretnymi kulturami lub mitologiami?
Zupełnie nie. Uldryjczycy po prostu „pojawili mi się” w wyobraźni, choć ich
filozofia była mi wcześniej nieobca - bo jest całkiem dostępna także na Ziemi.
Vancruso dołączyli dużo później, podczas moich rozważań na temat tzw. „drugiego
źródła”. Okryjmy ich na razie woalem tajemnicy, bo będą jeszcze mieli swoje
pięć minut.
A co z rasami Humanoidów, pokazanymi pełniej dopiero w tomie czwartym? Tu
faktycznie przypomniało mi się trochę przekazów o starożytnym Egipcie, trochę
koncepcji z internetu, ale ostateczny kształt nadała im moja wyobraźnia. Mam
tylko nadzieję, że autentyczni przybysze z systemu Wegi nie rozliczą mnie
kiedyś za to, jak ich przedstawiłam.
9. Ile z wizji przyszłości w Frekwencji 350 jest dla Pani czystą fikcją, a ile wynika z obserwacji obecnych trendów technologicznych czy społecznych?
Z obecnych
trendów technologicznych na pierwszy plan wysuwa się sztuczna inteligencja. To
tak fascynujące zjawisko, że faktycznie poświęciłam mu sporo miejsca. Z tym że
AI przedstawiona w książce mocno odbiega od tej dopiero rozwijającej się na
Ziemi - a którą postrzegam jako bardzo pomocną.
Nawiązując do medycyny przyszłości, opierałam się na istniejących już trendach
technologicznych, choć ten wątek nie jest obszerny. Z obecnych trendów wynika po
części też wątek transhumanizmu. Ziemskie Akademie Astronautyki, eksplorujące
Układ Słoneczny, pozostają na razie fikcją (choć ostatnio coś się w tym temacie
rusza).
O podróżach innych ras w obrębie galaktyki nic pewnego nie wiem, więc pozostaje
mi wyobraźnia i cudza fantazja.
Z trendów społecznych można w książce odnaleźć takie wartości jak inkluzywność,
szacunek dla odmienności, wrażliwość na uprzedzenia, tolerancję dla cudzych
poglądów czy poszerzenie pojęcia normalności. Choć brzmi to jak lista haseł z
kampanii społecznej, nie pisałam z myślą o żadnym z tych nurtów. To po prostu
konsekwencja fabuły - bohaterowie są różni, często nieprzystający do siebie, a
z ich prób wzajemnego zrozumienia rodzi się refleksja o empatii i granicach
człowieczeństwa.
10. Czy planując serię, znała Pani zakończenie od początku, czy pozwala Pani bohaterom prowadzić historię w nieprzewidzianych kierunkach?
Wydawało mi się, że znam zakończenie, ale pozwalałam bohaterom na wiele. Nie na wszystko, bo punkty węzłowe, czyli kamienie milowe historii, zostały ustalone przed rozpoczęciem pisania, ale zdarzało się, że bohaterowie pociągali ją w kierunkach zaskakujących mnie samą. Czasem było mi nawet za nich wstyd :)
A teraz wprowadzam istotną zmianę zakończenia całego cyklu - było już raz napisane, ale nie mogę pogodzić się z tym, jak w finale potraktowałam jedną z postaci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz