Tytuł: "W domu najlepiej"
Autor: Zuzanna Kordel
Wydawnictwo: Emocje Plus Minus
Ilość stron: 408
Data wydania:
Moja ocena: 7/10
W powieści poznajemy Patrycję,
kobietę żyjącą w szczęśliwym związku z Szymonem. Kiedy zaczyna marzyć o
dziecku, zderza się z trudną rzeczywistością: mimo upływających miesięcy nie
udaje jej się zajść w ciążę. Choć dotąd nie przepadała za aktywnością fizyczną,
postanawia zadbać o siebie i podjąć systematyczne treningi, które przygotują ją
do wymagającej, czterystukilometrowej górskiej wędrówki zaplanowanej przez
przyjaciółkę. W pewnym momencie Patrycja, wcześniej twardo stąpająca po ziemi,
zaczyna dopatrywać się w wyczerpującej wędrówce sposobu na udobruchanie losu,
jakby swoją determinacją mogła zasłużyć na spełnienie marzenia. W końcu jednak
Patrycja musi pogodzić się z myślą, że nie na wszystko ma wpływ. To właśnie
wtedy w jej życiu pojawia się coś nieoczekiwanego. Przełom następuje podczas
udziału w akcji zbierania świątecznych upominków dla dzieci z rodzinnego domu
dziecka. To właśnie tam Patrycja poznaje Malinkę, małą dziewczynkę, która
natychmiast podbija jej serce. Wraz z Szymonem zaczynają odwiedzać dom dziecka
coraz częściej, budując relację nie tylko z Maliną, lecz także z innymi
podopiecznymi. W końcu dojrzewa w nich decyzja o rozpoczęciu oficjalnej
procedury adopcyjnej.
„W domu najlepiej” to wzruszająca
opowieść o macierzyństwie, które nie musi mieć biologicznych podstaw, by być
prawdziwe i głębokie. Autorka pięknie ukazuje rodzącą się więź między Patrycją,
Szymonem a Maliną, budowanie rodziny przez wspólnie spędzany czas i ich
wzruszenie gdy pada pierwsze „mamo” i "tato" i nadchodzą pierwsze
wspólne święta. Fabuła odsłania przed nami kolejne grudnie, a w ostatnim z nich
bohaterowie świętują już jako pełnoprawna rodzina, po otrzymaniu decyzji sądu.
To ciepła, poruszająca książka o
miłości i pragnieniu powiększenia rodziny. Zuza Kordel tworzy przekonujący
portret psychologiczny kobiety, która dojrzewa do macierzyństwa na warunkach
narzuconych przez los. Na początku widzimy jej rozpaczliwą potrzebę kontroli i
lęk przed niespełnieniem marzeń, lecz z czasem powoli otwiera się na inne
możliwości. Okazuje się, że szczęście, niczym kot, chodzi własnymi ścieżkami i
przychodzi wtedy, gdy się go najmniej spodziewamy.
Tekst i zdjęcie: Anna Dyczko, Międzyczas
https://linktr.ee/annadyczko_mczas
https://www.facebook.com/M-czas-103770337714212
https://www.instagram.com/annadyczko_mczas

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz